Polscy zamachowcy. Droga do wolności
Rafał Górski
W okresie zaborów narodził się w Polsce szczególny typ bojownika o niepodległość, który szedł do walki w pojedynkę albo z garstką współtowarzyszy, uzbrojony w sztylet, rewolwer lub bombę. Człowiek taki próbował rozpalić żagiew buntu, gdy większość społeczeństwa pogrążona była w stagnacji. Dbał o to, aby ci, których zadaniem było zwalczać bunt, nie mieli błogiej świadomości, że jedynie oni są uzbrojeni, że mogą czynić, co zechcą, i nic im za to nie grozi. Upragniony przez niego wybuch powstania narodowego nie oznaczał, że bojownik porzucał dotychczasowe zajęcie. W nowych warunkach akcje zamachowe mogły przyczynić się do wyrównywania szans w walce z silniejszym przeciwnikiem i były akceptowane przez część przywódców powstańczych. Carski lub pruski dygnitarz tracił bowiem monopol na terror w podbitym kraju – sam mógł zostać sterroryzowany…
[…] Formy walki, między innymi konfiskaty pieniędzy i broni, zamachy na funkcjonariuszy policji i innych instytucji, przejęte zostały przez ruch oporu w latach 1939–1945 wprost od starszych kolegów. Taką postać oporu wymusiła prowadzona przez hitlerowców polityka eksterminacji, ich przewaga technologiczna oraz ciągle zmieniające się warunki wojenne. Również i tym razem chodziło o przerwanie bariery strachu i pokazanie społeczeństwu, że ruch zbrojny działa i rośnie w siłę, która potrafi wymierzyć sprawiedliwość okupantom. Zarządzenie Komendy Głównej AK z 13 marca 1943 r., stawiając dywersję i sabotaż na pierwszym miejscu wśród najważniejszych kierunków działalności bojowej, w punkcie 3. głosiło: „Terror w stosunku do Niemców, volksdeutschów i wszystkich współpracujących z okupantem […]”.
Wersja drukowana
cena: 29 zł
niedostępna