Recenzja książki Wojna Galicyjska, Juliusz Bator
Paweł Stachnik
Działania wojenne w Galicji w początkach I wojny światowej nie miały szczęścia u historyków. W opisach pierwszych miesięcy wielkiej wojny traktowano je zdawkowo i pobieżnie, o wiele więcej uwagi poświęcając zmaganiom na froncie zachodnim. Front galicyjski pod względem atrakcyjności przegrywał też zdecydowanie ze spektakularnymi działaniami rosyjsko-niemieckimi na północy, a zwłaszcza w Prusach Wschodnich.
W polskiej literaturze historycznej trzeba było czekać aż 90 lat, żeby powstała praca opisująca szczegółowo kampanię galicyjską (nie licząc oczywiście znanej książeczki prof. Mariana Zgórniaka). Książką taką jest napisana ze swadą „Wojna galicyjska” młodego krakowskiego historyka Juliusza Batora. Zadał on sobie trud prześledzenia wojennych wydarzeń 1914 i 1915 r. rozgrywających się na terenie Galicji z przyległościami, a następnie monograficznego ich opisania. Już na wstępie autor zaznaczył, że zamierza w swojej publikacji obalić parę silnie zakorzenionych mitów pokutujących w zbiorowej świadomości, a także, co gorsza, w świadomości zawodowych historyków. Zaznaczył też lojalnie, że zamierza porzucić pozorny obiektywizm: Nie było, nie ma i nigdy nie będzie obiektywizmu historycznego. Każdy autor jest bowiem niewolnikiem swoich przekonań politycznych i światopoglądowych, patriotyzmu oraz sympatii i antypatii, które tak czy inaczej przenosi do swojej pracy.
Uzbrojony w takie przekonanie, Juliusz Bator nie tai w książce swoich sympatii dla naddunajskiej monarchii i jej sił zbrojnych, sił, w których życie za cesarza (a w zasadzie za króla) oddawali jego węgierscy przodkowie.
Pierwszy mit, jaki obala Bator, to drugorzędność galicyjskiego teatru wojennego. Według powszechnego przekonania prawdziwe losy wojny decydować się miały nad Marną i na mazurskich jeziorach. Tymczasem, jak dowodzi autor, zarówno dla Rosji, jak i Austro-Węgier to właśnie front południowo-wschodni i Galicja były zasadniczym i najważniejszym kierunkiem uderzeń. Rosjanie zajmując Galicję Wschodnią chcieli dokończyć odwieczne dzieło zbierania pod berłem cara ziem ruskich, a następnie przez Kraków, Śląsk i Wiedeń dojść na Bałkany, na odsiecz swej sojuszniczce Serbii. Z kolei cesarsko-królewski sztab generalny zamierzał szybkim wyprzedzającym uderzeniem wyprowadzonym z Galicji rozbić mobilizujące się oddziały rosyjskie. Tak się złożyło, że ani jeden, ani drugi plan się nie powiódł, a obie strony zwarły się na całe miesiące w gigantycznych zmaganiach pochłaniających dziesiątki ofiar. Gdyby jednak c.k. oddziały nie stanęły na wysokości zadania i Rosjanom udało się przedrzeć do Czech lub na Węgry, historia I wojny światowej potoczyłaby się zupełnie inaczej. Mit drugi to słabość austro-węgierskich armii. Po początkowych sukcesach Austriaków rosyjski walec parowy nabrał rozpędu i wtoczył się do Galicji wypierając c.k. oddziały aż po Kraków, Dobczyce i Limanową. Tak, ale jak podkreśla autor, oddziały te nie zostały rozbite, a wycofały się w mniejszym lub większym porządku.
Bator broni też honoru c.k. żołnierzy postrzeganych u nas przez pryzmat „Przygód dobrego wojaka Szwejka” i „C.k. dezerterów”. Otóż, podczas pierwszego etapu wojny morale armii było nienaganne. Nie doszło do oczekiwanych przez Rosjan masowych dezercji żołnierzy narodowości słowiańskiej. Nie było też przypadków zmuszania żołnierzy siłą do walki (co zdarzało się w armii rosyjskiej), a wręcz przeciwnie, zanotowano wiele przypadków skrajnego żołnierskiego poświęcenia i bohaterstwa, jak choćby w bitwie pod Limanową. Nie odpowiada prawdzie także opinia, że cały front galicyjski trzymał się jedynie dzięki pomocy udzielanej przez Niemców. Z analizy przebiegu walk wynika bowiem, że wypożyczone oddziały niemieckie wcale nie odnosiły oszałamiających sukcesów na przydzielonych im odcinkach.
Jeszcze jeden aspekt kampanii galicyjskiej zasługuje na uwagę. Po raz pierwszy kraina ta była świadkiem (i co gorsza miejscem) zmagań tak potężnych armii. Na galicyjskich równinach, pagórkach i górach przez rok 1914 i 1915 ścierały się milionowe armie. W samej tylko tzw. operacji lwowskiej Austriacy stracili 250 tys. rannych i zabitych, 110 tys. jeńców i 400 dział. Straty Rosjan były jeszcze wyższe. Od stycznia do kwietnia 1915 r. z armii austro-węgierskiej ubyło 700 tys. ludzi! Trwająca pięć dni tzw. bitwa wielkanocna kosztowała 40 tys. zabitych i rannych. Ilościowej gigantomachii odpowiadała zaciętość walk. W bitwie pod Limanową zdarzały się wypadki walki wręcz, z użyciem kolb, pięści i zębów. W zimie z 1914 na 1915 rok doszły do tego trudne warunki klimatyczne. Obydwie strony prowadziły wtedy zaciekłe walki mające na celu przełamanie frontu w Karpatach. Starcia odbywały się w kilkunastostopniowym mrozie i kopnym śniegu. Początkiem końca tych prawdziwie apokaliptycznych zmagań stała się bitwa pod Gorlicami. Sprawnie przeprowadzone austro-niemieckie natarcie doprowadziło do przerwania frontu i odepchnięcia Rosjan na wschód. W uporczywych walkach udało się odbić Przemyśl, a potem z utęsknieniem oczekiwaną stolicę kraju – Lwów. Rosjanie już nigdy podczas trwającej wojny nie mieli się pojawić w Galicji.