Recenzja książki „Kultura” – księga otwarta, Leszek Szaruga

Jacek Hnidiuk, Trochę „Kultury”

Na książkę Leszka Szarugi składa się krótki wywiad z Jerzym Giedroyciem oraz dwadzieścia artykułów podejmujących zagadnienia nie tylko literackie, ale również społeczno-polityczne.


Żadne inne emigracyjne pismo nie miało przez kilkadziesiąt lat takiego wpływu na życie umysłowe komunistycznej Polski jak „Kultura”. Wielu w niej publikowało, pewnie jeszcze więcej osób przewinęło się przez Instytut Literacki w Maisons Laffitte, będący obowiązkowym punktem „pielgrzymkowym” dla polskich literatów, którym pozwolono wyjechać z kraju. Dla wielu ów dworek był nie tylko intelektualną inspiracją, ale czasem po prostu jedynym, przez jakiś czas, dachem nad głową – jak w przypadku Miłosza – i ostoją polskości, co ważne polskości dalekiej od wszelkich nacjonalizmów. Polityczno-literackie działania Giedroycia nie były nastawione jedynie na doraźne efekty, miały za zadanie wciąż utwierdzać Polaków w konieczności odzyskania suwerenności.


Duży nacisk położył Szaruga właśnie na ukazanie podłoża politycznego, z którego wyrosła i na którym dojrzewała „Kultura”. Autor wspomina swą pierwszą wizytę w podparyskiej posiadłości: „Był rok 1979, gdy, będąc po raz pierwszy w Paryżu, odważyłem się zadzwonić do Instytutu Literackiego i poprosić o spotkanie. Nie było to oczywiste. Wstępną rozmowę odbyłem w jednej z paryskich kawiarni z wysłanym «na przeszpiegi» Zygmuntem Hertzem. Zygmunt, człowiek niezwykłego poczucia humoru i, jak się potem okazało, znakomity kompan winopijny, uznał, że jestem godzien, w efekcie czego następnego dnia znalazłem się w Maisons Laffitte. Drzwi otwarła mi jego żona, Pani Zofia, i poprowadziła mnie do «salonu», w którym przy stole siedziało dwóch panów: Jerzy Giedroyc i Gustaw Herling-Grudziński…”. Szaruga przyznaje, że jego wyobrażenie o Instytucie Literackim było skażone działaniami rodzimej propagandy i chociaż nie wierzył w opowieści o agendzie CIA, to jednak spodziewał się uzbrojonych strażników lub przynajmniej biura przepustek, jak w rozgłośni RWE, a tymczasem zobaczył urokliwy dworek.


Autor pisze też o Zofii Hertz, o dziennikach, których Giedroyc sam nigdy nie pisał, ale których był inspiratorem (np. w przypadku Witolda Gombrowicza, Jerzego Stempowskiego czy Tomasza Jastruna), zestawia sylwetki Giedroycia i Herlinga-Grudzińskiego. Wyjaśnia zagadnienie zespołu redakcyjnego „Kultury”, który według Redaktora istniał, a według jego domniemanych członków wręcz przeciwnie, bowiem twierdzili oni, że „Kultura” to wyłącznie Giedroyc. Taka zresztą była wola Księcia, by po jego śmierci miesięcznik przestał się ukazywać.

Zarówno na temat samej „Kultury” i jej Redaktora, uważanego w niektórych kręgach za zdrajcę, bo nie domagał się zwrotu Wilna i Lwowa, zdania były i pozostaną podzielone, ale nie sposób nie docenić tytanicznej literacko-polityczno-społecznej pracy, jaką wykonywał przez wszystkie te lata. Leszek Szaruga prezentuje jedynie niewielki wycinek tego, co o „Kulturze” można napisać, ale nie było też celem autora stworzenie monografii. Książka umacnia legendę paryskiego miesięcznika, czyni to w zasadzie bez wspomnieniowych anegdot, zarysowując najistotniejsze „cechy charakterystyczne” owego pisma i jego twórców. Czyni to umiejętnie i zachęca do pogłębionych studiów tematu, bo ważne, aby nasza pamięć o ludziach „Kultury” i samym piśmie była przekazywana kolejnym pokoleniom.